wtorek, 3 grudnia 2013

Subiektywny ranking zabawek, których twórcom nie podałbyś ręki. Miejsce 9.

Moja koleżanka Katarzyna powiątpiewa, czy w grupie zabawek istnieje brzydactwo większe niż ŚMIERDZIELE, które znajdziecie w katalogu firmy EPEE. Jak widać na poniższym zdjęciu faktycznie jest to bubel, który zostawia całkiem duży peleton o kilka okrążeń za (nie)lotną premią.



Nie oznacza to wcale, że konkurencja zasypia gruszki w popiele. Na miejscu dziewiątym mojego rankingu znajdują się zatem te urocze magnetyczne koszmarki spod szyldu MAGNO ZET.


Ach! Reklamowane przemyślnie przed pasmem bajek dla dzieci kocopoły z drutu! Ach, wiecheć na łepetynach, estetyka poniżej krytyki i potencjał zabawowy jak maksisingiel Papa Dance... Musicie przyznać, że nie jest dobrze i gaśnie nadzieja na to, że to obecnie małoletnie pokolenie kiedyś będzie rozumiało dlaczego comic sans to jednak nie jest dobry font.

PS Kwestia z wieczora:

- M: tato! Tam o jakiejś godzinie... będzie jakiś horror... ja nie wiem...
- Ja: uhum?
- M: ja nie. A ty chcesz tego horrora?

Kurtyna

poniedziałek, 2 grudnia 2013

Krawaty mŁodziak :)


Kochani!

Z dumą prezentujemy krawaty, które możecie nabyć via sklep Pociąg do Łodzi. Są to ręcznie uszyte z doskonałej jakości bawełny zwisy dla dzieciaków - mŁodziaków. Po co Wam azjatyckie masowo produkowane klamoty? Zachęcamy serdecznie!













niedziela, 1 grudnia 2013

Subiektywny ranking zabawek, których twórcom nie podałbyś ręki.

Nie lubię podkreślania subiektywności opinii. Każda jest subiektywna. Tytułując serię następnych notatek miałem zatem na myśli to, że nie prowadzę żadnych bieda-badań opinii ani też nie wnikam w psychologiczne i pedagogiczne walory rozmaitych produktów skierowanych do, także moich, dzieci. Jestem po prostu ojcem dwojga urodzonych w listopadzie maluchów. A to oznacza, że od początku tego miesiąca rok w rok mam w domu wylew świętej rzeki Prezent. Ze wszech stron płyną podarki, na które ostatecznie zabrakłoby miejsca nawet w rezydencji Blake'a Carringtona. A obok tego dociera do nas reklama, szukamy podarunków dla koleżanek i kolegów naszych pociech czy też dzieci z rodziny. Bywamy w sklepach, znamy życie, wiemy jak jest. I co jest.

Zdarzają się zatem zabawki - gwiazdy. Mądre, do których chce się wracać. Ładne. Zdarzają się także gwiazdy dwutygodniowe. Są takie zapomniane przedmioty, które niby mają wszystko, czego trzeba a jednak pokrywają się kurzem jak puchary zdobyte w zamierzchłych latach przez polskich piłkarzy. Są także spektakularne odkrycia. A także powroty. Radość na wieczność, która u dzisiejszych milusińskich trwa jakieś dwa dni.

Właśnie. Przyzwyczajone do coraz to nowych podarków dzieciaki jakoś krótko się cieszą. W 86' dostałem na gwiazdkę maleńki zestaw lego Astro Dasher:


Łatwo zauważyć, że mamy tu jakieś 20 kloców i ludzika. Wtedy był to dla mnie cały kosmos. Dziś? Umówmy się, tato... fajny, gdzie reszta!

W ogóle produkujemy za dużo rzeczy. W czwartek wróciłem z Forum Promocji Województwa. Przywiozłem kolejny plastikowy jednorazowy długopis i jakieś etui na notes. Po co to się robi, na co to wszystko? Czemu długopisy nie mogą mieć chociaż wymiennych wkładów? Czemu jako gadżetów nie rozdaje się kiążek? Ano nie wiem.

Ale miał być ranking zabawek. Więc miejsce dziesiąte ale za to pewne na liście zajmują

Śmieciaki.

Tak, śmieciaki. Zabawka, której bohaterami są stwory mieszkające na śmietniku. Czego tam nie ma! Pojazdy i duchy (tak, duchy ze śmieci!). Kilka serii paskudnych jak listopadowy zmierzch plastikowych figurek.


Oczywiście mogę nie mieć racji a ktoś zaraz powie: ale słodkie i fajne. No nie. Nie widzę szans, aby moje dzieciaki jakoś się tym zabawiły. Wygląda raczej na zabawkę z serii "kolekcjonuj do emerytury". Czyli jedna po drugiej po trzeciej - kupujesz kolejne śmieciaki. W następnej paczce! Tam to musi być zabawa! Nie ma... To w następnej!

Śmieciaki zatem na dziesiątym, bo przynajmniej nie są to lalki-syrenki, których suknie zmieniają się w rybie ogony... Ale o tym będzie później.



czwartek, 28 listopada 2013

Rączka liczy do pięciu.

Nie, to nie jest o tym, że Adrian Rączkiewicz, ksywa Rączka, liczy do pięciu i jak nie oddasz to będzie źle. To jest o tym, że A. mówi do mojej żony:

- rączka liczyła do pięciu. A dalej nie umiała, bo tylko pięć miała paluszków.

Nie wiem na ile radość z tych drobiazgów jest wytłumaczalna, a na ile zostaje obojętną wszystkim radością rodziców. Ale te powiązania, logiczne i ładnie wyjaśnione trochę wzruszają a bardzo cieszą. Także sobie zanotowałem.

wtorek, 26 listopada 2013

Wyuczona bezsenność

Czy wiecie, że bezesnności można się... nauczyć? Ja się nauczyłem. A właściwie mój organizm ją sobie przyswoił. Kilka lat niemal ciągłego budzenia po nocach, nocny dzięcięcych wędrówek po mieszkaniu, krzyków "TAATOO" lub słabych, niczym ostatnie słowa odnalezionego na pustyni wędrowca: "pi-ciu..." To wszystko zostawia ślad. Albo tak: środek nocy. Otwierasz oczy w przekonaniu, że coś jest nie tak. Że powinnno być cicho i pusto. Niby jest, ale wyćwiczony przez tysiące lat w różnych grotach i tymczasowych legowskach instynkt powiada: bracie, coś tu się czai i albo damy dyla lub w mordę, albo będzie słabo, jak podczas meczu polskich futbolistów. Otwierasz zatem oczy i widzisz nad sobą dziewczęcą postać. Jej długie włosy opadają na twarz, która niknie w kompletnym mroku. Milczy, lekko pochylona. Pod pachą widzisz pluszowego misia. Nie. To nie postać z japońskiego horroru. To córeczka przyszła, bo akurat się obudziła. O pierwszej.

I dlatego właśnie kiedy zdarza mi się pojechać gdzieś hen i nocować w hotelach, choćby były nie wiadomo jakie, pełne ciszy i wygody, całą cholerną noc walam się w pościeli. Turlam, włączam telewizor, w końcu komputer. Odpisuję na maile, przeglądam fejsbuka. Może będę zamawiał w recepcji budzenie o te pierwszej? Pewnie będzie się lepiej spało, jak mnie ktoś obudzi. Spróbuję. Dziś.

Wpis 1

A wpis, o którym wspominałem w notatce poniżej powstał dzięki, lub za sprawą... kiboli piłkarskich. Nie, spokojnie. A. ma 6 lat. Za mało, aby zasilił szeregi jakichś Ultras Sterydy. Mam nadzieję, że teraz ma za mało lat a kiedy będzie starszy, będzie miał za dużo - oleju w głowie.

Niedawno pojawiły się w naszej dzielnicy plakaty ze zdjęciem gościa o nazwisku (?) Jędras. Widziałem te "postery" także w innych częściach miasta. Ale Widzew został nimi solidnie oklejony. Były także napisy na murach, wysoko na ścianach bloków. Pan Jędras nie kandydował na żaden urząd czy stanowisko. Nie mamy do czynienia z kampanią wyborczą w wersji "bieda". Na plakatach jest jego czarno-biała fotografia podpisana "POSZUKIWANY PEDOFIL".

Któregoś dnia A. przyszedł do mnie i powiedział:
- tato, a wiesz? Widziałem takie ogłoszenie Poszukiwany petfil!

Oczywiście bardzo się ucieszyłem z postępów w czytaniu. Natomiast ten skrawek radości był niczym, wobec koszmarnej obawy. Spróbuj teraz wytłumaczyć, kto to jest petfil. Jak to wyjaśnić i to tak, aby pozostał jakiś praktyczny efekt. Aby wiedział, umiał się obronić. Czy to możliwe? Tego nie uczą. Nigdzie. Nie mówią. Nigdzie.

- Synku, nie petfil tylko pedofil. Pan Jędras zapewne nie jest taki. To jest zemsta jakichś ludzi. Atak i to straszny. Może się nie lubią. Bardzo. Nienawidzą tego faceta. I postanowili zniszczyć mu życie. On się musi strasznie czuć, prawda?

No i potem dwie następne myśli: a jak zrobić, żeby on w takiej akcji nie brał nigdy udziału? A co zrobić, żeby umiał się ratować, kiedy na niego spadnie jakiś atak. Nie tej skali ale w ogóle? Co mam powiedzieć? Co ja bym zrobił?

- Synku, takie rzeczy się zdarzają ale pomyśl: widziałeś te plakaty a przecież gdybyśmy minęli tego gościa na ulicy, to byśmy go na pewno nie poznali. Owszem, to straszne ale znacznie mniej, niż to pewnie wyglądało na początku. Jego znajomi, rodzina, koleżanki i koledzy to widzą. Ale ci, co go znają zostaną przy nim. Wszystko to opadnie i minie. Kwestia czasu. Gdybyś znalazł się pod takim obstrzałem za wszelką cenę pamiętaj, że możesz na nas liczyć i że wszystko się kończy.
A co do pedofilów - to ludzie, którzy robią dzieciom krzywdę, złe rzeczy. Rozmawialiśmy o tym. Nie rozmawaj z obcymi, nigdzie nie daj się zwabić. Znasz nasze hasło, zawsze o nie pytaj.

I poszedłem czytać o tym, co jeszcze mogę zrobić i jak reagować na agresję i zło, które oby nigdy nie przyjęło innej formy, niż notatka na blogu.




Powrót TatMana

Obyło się bez wewnętrznej walki. Bez moralnych rozterek. Bez przemian i dramatu, który w złym filmie zostałby pięknie zmontowany (wzork wbity w kieliszek, potem nagle POWSTAŃ i już wiadomo! Będzie akcja!)

Pojawił się temat na wpis, który nigdzie mi nie pasował. A stworzyć go jakoś muszę. I tak mój ojcowski pamiętnik wraca do użytku.

Dzień dobry!