sobota, 20 września 2008

A oko? Ok! (już)

19.09.2008, moje urodziny. Godzina 5.30. Mój syn oczywiście nie śpi, leży sobie spokojnie między nami-rodzicami w łóżku. Naraz energicznie odwraca się w moją stronę a jego rozciapieżone palce lądują prosto w moim oku. Boli, że cholery można dostać. Ciskam się na wyrku ku uciesze latorośli, która nie wiedząc o tym wykonała tajny cios kung-fu, którego zdradzenie profanom Bruce Lee przypłacił życiem. But show must go on - pracy mam totalną ilość, składam się do kupy i dzień zaczyna się jakby normalnie, nie licząc puchnącej i łzawiącej zaatakowanej części ojcowskiej facjaty.

Potem jest dzień wariacki, sporo różnych spraw. Jakoś ciągnę do 15.00, kiedy to moje oko zaczyna przypominać słynne czerwone z Terminatora I. Do domu docieram wzbudzając pewien respekt w środkach komunikacji miejskiej: nie dość, że pod powieką mam bliznę, która wygląda jak tatuaż, to jeszcze gęba mi puchnie, jakbym nazwał Diablo-Włodarczyka cienasem i to kilka razy.

TatWoman znajduje okulistę w pobliżu, udaję się pod wskazany adres i tam miła pani doktor informuje mnie, że mam skaleczoną rogówkę. Badanie udowadnia jasno, że nie mógłbym służyć w żadnym porządnym wywiadzie. Kiedy świeci mi w oczy żarówka wsypałbym wszytskich, wszytsko, podał hasła, kody a nawet przyznał, że tak, to ja jestem BatManem, Rainmanem, Rachmaninowem i Rashnamorem.

Tym razem wracam tramwajem i respekt jest jeszcze większy. Mam bowiem oko zalepione niczym weteren walk derbowych, współczesny pirat, Jack Sparrow po przejściach. Ważne jednak, że wkrótce przyjdą goście, będzie mini-impreza rodzinna. Śpieszmy kamraci, ósemką na przystanek!

And so it was... goście się zjawili, było miło - jak opowiadała TatWoman. Bo TatMan zasnął z tego wszytskiego z głową na zagłówku kanapy. Cała rodzina natomiast bawiła sprawcę nokautu, mistrza ciosu trzech palców, przyczajonego tygrysa i ukrytego smoka.

Brak komentarzy: