
Rzadko komentuję poczynania branżowe. Oczywiście publicznie. Wiadoma rzecz: na PR znają się wszyscy, na promocji też. Każdy umie ocenić projekt graficzny po czym wyśle swoją recenzję złożoną Comic Sansem i za skarby nie wytłumaczysz, że to wstyd. Nie, to nie jest tak, że branża może się sama oceniać a opinie krytyczne może wyrażać jedynie osoba z odpowiednim stażem, dyplomem i w ogóle mistrz. Ale jedni umieją i wiedzą a innym się zdaje, że wiedzą i już.
Dyskusja o strategii Łodzi proponowana przez firmę Demo jest tego dobitnym przykładem. Argumenty mieszają się z odczuciami i czysto subiektywnymi opiniami. Z jednej strony mamy doświadczoną agencję, badania opinii i propozycję budowania marki Łodzi jako miasta przemysłów kreatywnych. Z drugiej zarzuty, które głównie dotyczą dwóch kwestii:
- czytelności tego kierunku i samego hasła dla mieszkańców, co siłą rzeczy wpływa na ich możliwe utożsamienie się z celem
- braku wskazania konkretnych narzędzi do realizacji celu
Koszty pomijam. Ludziom chyba wciąż wydaje się, że efekty pracy twórczej - a to zadanie należy do takiej kategorii - powinny kosztować dwa złote, ponieważ każdy w życiu miał przecież dobry pomysł i każdy by umiał, tylko mu dać szansę, bardzo proszę. Czyli wracamy do początku: wszyscy jesteśmy marketingowcami i piarowcami.
Niemniej od zaangażowania mieszkańców naprawdę mnóstwo zależy. Od spójnej, profesjonalnej realizacji jeszcze więcej, bo może ona przekonać łodzian o słuszności obranej drogi. I tu mam swoje bardzo poważne zastrzeżenie.
Czy Demo rzeczywiście zadbało o to, żeby - mówiąc kolokwialnie - kupić nas tym projektem? Czy dołożono starań, aby konferencja i prezentacja były pierwszym etapem realizacji strategii? Żeby Piotrkowska, Kopcińskiego i Bartoka poszły za tym głosem?
Nie zadbano.
Prezentacja w pierwszej dostępnej on-line wersji była edytorskim bublem jakich mało. Estetyka na poziomie gimnazjalnym, sypiące się czcionki pod OSx. Godzinę prezentacji dobrano do terminarza dziennikarza a nie dla mieszkańców (12.00 - jesteśmy w pracy, na zajęciach, w szkole etc.) i nie było drugiej opcji. Łodzianie w mikrym stopniu uczestniczyli w przygotowaniu projektu - owszem, były na początku telefoniczne budki, w których zgłaszaliśmy to i owo, ale jakimiś konsultacjami to jednak trudno nazwać. A zatem mając poczucie niewielkiego wkładu w strategiczny dokument, estetycznego kiksu w prezentacji, którego i tak nie mogliśmy zobaczyć (samo południe) zaczęliśmy grymasić. A grymasy są naszą specjalnością i adresując prezentację do kapryśnego audytorium łatwo było, wiedząc o tym, przewidzieć, zapobiegać i przeciwdziałać. Ale nic takiego się nie stało.
I to jest mój zarzut numer 1. Prezentacja strategii Łodzi była szansą na wskrzeszenie entuzjazmu, który przecież udało się niedawno rozniecić. Mówię oczywiście o ŁESK, przy wszystkich obiekcjach i zarzutach. Trudno było Łodzi odmówić zaangażowania mieszkańców. Przeciwnie, był to jeden z niewielu naszych atutów. Nic nie pomógł, powiadacie? A czy miał szansę pomóc? Czy jeśli Pudzianowski nie uciągnie pociągu z ładunkiem węgla to oznacza, że jest cienki i powinien dać sobie spokój?
Stajemy właśnie przed problemem operacjonalizacji strategii. Wskazania konkretnych zadań, terminów i narzędzi. Jednym z nich jest rzecz jasna identyfikacja wizualna. Apeluję: zostańmy przy logotypie ŁESK. Jeszcze raz: ZOSTAŃMY PRZY LOGOTYPIE ŁESK! Spróbujmy spiąć przeszłe działania z teraźniejszymi i przyszłymi. Pokażmy, że jest ciągłość, że wiemy, dokąd idziemy.
Że idee są konkursoodporne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz